Thursday, July 19, 2007
Warszawa - między Moskwą, Berlinem i Waszyngtonem
Warszawa - między Moskwą, Berlinem i Waszyngtonem
Nasz Dziennik, 2007-07-19
Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest dla nas ważny i powinniśmy go pielęgnować, jednakże nie rozwiąże on naszego podstawowego dylematu: relacji z Rosją i Niemcami
Niedawne wypadki podczas szczytu brukselskiego oraz negocjacje w sprawie tarczy antyrakietowej powinny naszym politykom dać wiele do myślenia, jeśli chodzi o nasze międzynarodowe położenie. Wyjaśnienia należą się również myślącemu ogółowi. Najważniejsza w analizie politycznej jest prawdziwa ocena układów międzynarodowych, w jakich znajduje się nasz kraj.
Pamiętać należy, że siły polityczne, które funkcjonują w krajach mniejszych, w dużym stopniu są podległe lub wręcz sterowane przez wielkie, globalne ośrodki siły. W świecie zachodnim główne centrum decyzyjne znajduje się w USA. To właśnie w tym kraju ścierają się dwa główne ośrodki reprezentowane przez globalną, liberalną lewicę (symboliczną postacią tego środowiska jest George Soros) oraz neokonserwatywną prawicę (chodzi przede wszystkim o środowisko polityczne stojące za prezydentem George?em Bushem). Siły te niewątpliwie mają olbrzymie możliwości finansowe i polityczne do generowania pewnych procesów społecznych w krajach ościennych.
Triada traci władzę w Polsce
To nie przypadek, że George Soros od lat finansuje w Europie Środkowej i w Polsce różne inicjatywy społeczne i polityczne, starając się sterować głównymi procesami w wymiarze politycznym (przypomnijmy działalność Fundacji Batorego). Możliwość sterowania "procesami demokratycznymi" osiągała to środowisko dzięki wpływom na tzw. centroprawicę (dawna Unia Wolności) i lewicę (SLD). Zatem ktokolwiek rządził w Polsce, był to ktoś będący pod wpływem globalnej grupy lewicowo-liberalnej. Wybory się odbywały, jednakże monopol informacyjny w dziedzinie medialnej, a także brak zainteresowania naszym krajem innych ośrodków globalnych powodował, że triada Soros - Michnik - Kwaśniewski mogła dzierżyć pełną władzę nad polskim życiem politycznym.
Sytuacja ta uległa zmianie, gdy do gry globalnej z całą mocą włączyło się środowisko neokonserwatywne. Przypomnijmy, że znalazło to wyraz na polskiej niwie medialnej (powstał np. "Dziennik", radykalnie konserwatywny kierunek obrał tygodnik "Wprost", pojawiła się bulwarowa gazeta "Fakt" itp.) To, czym na niwie medialnej było konkurencją "Faktu" z "Super Expresem", "Dziennika" z "Gazetą Wyborczą", tym w polityce był podział obozu liberalnego na Platformę Obywatelską i Unię Wolności. Jeśli bierzemy pod uwagę kontekst globalny, Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska zdają się pozostawać w tej samej orbicie wpływu (amerykańscy neokonserwatyści). Dlatego środowiska lewicowo-liberalne zmuszone były ujawnić pozorność wewnętrznego podziału i zjednoczyć się na niwie politycznej. Tak powstała koalicja pod nazwą Lewica i Demokraci. Przypomnijmy, że środowisku temu patronują z jednej strony Aleksander Kwaśniewski, z drugiej Bronisław Geremek.
Oczywiście globalny podział sceny politycznej nie dotyczy tylko Polski. Przykładowo na Ukrainie grupa Wiktora Juszczenki w sposób widoczny współpracuje z kręgami globalnymi pod przewodnictwem George?a Sorosa. Grupa Wiktora Janukowycza pozostaje zaś pod silnym oddziaływaniem Rosji. Jeśli zatem chcemy prowadzić aktywną politykę, musimy sobie w pełni zdać sprawę z tego, z kim mamy do czynienia w danym kraju. Pamiętać wszak należy, że układ Sorosa pozostaje w kontekście europejskim w bardzo dobrych stosunkach z układem francusko-niemieckim, nadającym dziś ton rozwoju Unii Europejskiej. W takim kontekście należy więc czytać nasze zaangażowanie w tzw. pomarańczową rewolucję. Wsparcie to dotyczyło wszak nie tylko wewnętrznych spraw państwa ukraińskiego, ale było też ściśle związane z pewnymi globalnymi zmaganiami sił politycznych.
Wciąż jesteśmy na styku ścierania się globalnych sił
Polska dziś, jak przed laty, znajduje się w pewnym węzłowym miejscu, gdzie dochodzi do starcia kilku sił istotnych w układance globalnej. Jesteśmy zatem w otoczeniu Niemiec, w wielu sprawach wspieranych przez amerykańską lewicę liberalną; Rosji, która likwidując dawne latyfundia biznesmenów mających kontrolę nad syberyjskimi surowcami, stała się jednoznacznym podmiotem na niwie globalnej; i wreszcie Stanów Zjednoczonych - rządzonych dziś przez neokonserwatystów. Sytuacja ta jest niezwykle trudna, zważywszy na fakt, że wszystkie powyższe podmioty mają w naszym kraju swoje przełożenia polityczne i spore możliwości kreowania pewnego porządku, szczególnie w zakresie mediów. Jedyny wyłom stanowią tu podległe rządowi media publiczne oraz Radio Maryja, mające swoje niezależne zakotwiczenie w kapitale ściśle polskim. Nasza polityka zatem musi nieustannie brać pod uwagę tę złożoność sytuacji.
Polskie kierownictwo polityki zagranicznej słusznie konstatuje dziś, aczkolwiek nieoficjalnie, porażkę Polski w rywalizacji na gruncie europejskim z Niemcami. Wejście w życie okrojonego traktatu konstytucyjnego daje jasną perspektywę Niemcom na podjęcie dalszych kroków dającym im i Francuzom dominację w Europie. Wydaje się, że coraz więcej ludzi dziś rozumie, iż między Polską a Niemcami jest cały szereg sprzeczności interesów. Do najważniejszych należą: własność polska na ziemiach północnych i zachodnich oraz model budowania Unii Europejskiej. Wizja UE jako superpaństwa będącego pod hegemonią Niemiec i Francji w żaden sposób nie mieści się w sferze polskich interesów narodowych. Stąd spór, o którym rozpisuje się cała prasa zachodniej Europy.
Sojusz z USA nie jest panaceum
Z drugiej strony kierownictwo polskiej polityki zagranicznej za głównego przeciwnika uznało Rosję, gdyż ta, jak się twierdzi, zamierza poprzez dominację w sferze dostaw nośników energii przywrócić hegemonię w Europie Centralnej. Z pewnością ta konstatacja do pewnego stopnia jest słuszna. Pozostaje pytanie: czy słuszna jest konsekwentna, antyrosyjska polityka naszego rządu? Diagnozując wszak zagrożenie zarówno ze Wschodu, jak i z Zachodu, polski rząd w sposób bardzo mocny stara się zawiesić nasze bezpieczeństwo na Stanach Zjednoczonych. Stąd nasz udział w wojnie irackiej i afgańskiej, stąd pragnienie rozmieszczenia tarczy antyrakietowej. W niektórych kręgach powstała nawet myśl utworzenia z Polski czegoś w rodzaju "amerykańskiego Izraela" w Europie Centralnej. Cel ten jednak wydaje się mityczny, gdyż Amerykanie nigdy nie będą mieć takich powodów, by zaangażować się w popieranie Polski, tak jak popierają Izrael na Bliskim Wschodzie. Wynika to przede wszystkim z faktu, że Polska nie ma nawet w dziesiątej części tak silnego lobby w USA, jakie ma Tel Awiw.
Zatem za sojusz z USA płacimy cenę bardzo dużą, może zbyt dużą, angażując się w konflikty, które nas po prostu nie dotyczą. Na domiar złego, oprócz niechęci wielu krajów Bliskiego Wschodu, za sprawą USA wchodzimy w kolejne konflikty z sąsiadami, w szczególności z Rosją. Oczywiście sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jest dla nas ważny i powinniśmy go pielęgnować, jednakże nie rozwiąże on naszego podstawowego dylematu: relacji z Rosją i Niemcami. USA bowiem nie mają ochoty wchodzić z powodu Polski w spór ani z Berlinem, ani z Moskwą. Widać to wyraźnie, chociażby przyglądając się, z jaką estymą George Bush podejmował Władimira Putina na własnej farmie w USA. Dla Amerykanów Rosja ma strategiczne znaczenie w ich konflikcie z Arabami oraz z Chinami.
Skąd zagrożenia?
Zatem mając stertę konfliktów ze wschodnim i zachodnim sąsiadem, Polska musi sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie jest większe zagrożenie. Odpowiedź do tej pory padała jasna: większe zagrożenie idzie z Moskwy. Tylko czy na pewno? Faktem jest, że Rosja w czasach komunizmu sprawowała całkowite władztwo nad naszym terytorium i dzisiaj wciąż ma ciągoty do tej hegemonii. Jednakże patrząc nie z emocjonalnego, lecz racjonalnego punktu widzenia, musimy stwierdzić, że spór z Rosją jest sporem historycznym, a z dzisiejszej perspektywy nade wszystko cywilizacyjnym. Realną sprzeczność interesów mamy nade wszystko z Niemcami. Jest tak chociażby z tego względu, że operujemy w tej chwili w tym samym obszarze kulturowym i politycznym.
Z Rosjanami przede wszystkim nie mamy sporu granicznego. Między nami powstały nowe kraje, byłe republiki sowieckie, które zachowują mniejszą lub większą suwerenność od Moskwy, a więc dają nam minimum dystansu. Czy możliwy jest więc sojusz polsko-rosyjski? Oczywiście nie, zbyt wielkie są różnice cywilizacyjne. Rosjanie w polityce szanują tylko podmioty silne; aby spotkać się z nimi na płaszczyźnie społecznej, należałoby wykonać olbrzymią misję kulturową. I do takiej misji jesteśmy chyba powołani, jednakże to wszystko wymaga bardzo wiele czasu.
Jeśli idzie o relacje z Rosją, wydaje się natomiast - już w niedługiej perspektywie - możliwa ich normalizacja i w miarę dobrosąsiedzkie relacje. Aby to stało się wykonalne, należy dokończyć to, co robi obecny rząd - tj. pełne uniezależnienie się energetyczne od Moskwy i przecięcie wszelkich wpływów agenturalnych FSB. Wtedy można zaproponować jakiś układ, który miałby z jednej strony charakter gospodarczy, z drugiej polegałby na wyciszeniu konfliktów politycznych typu konflikt białoruski.
Ktoś powie: to jest niemożliwe. Jeśli plan taki (lub o wiele dalej posunięty) jest możliwy dla Niemców, Francuzów, Amerykanów, Włochów, Anglików - to dlaczego nie dla nas. Powtarzam - poza resentymentami - nie mamy dziś z Moskwą realnej sprzeczności interesów. Mamy piastowskie granice, przeto stojąc na bazie tradycji piastowskich, bardziej musimy się oglądać na zagrożenie idące z Zachodu, a nie ze Wschodu.
Normalizacja relacji z Rosją
Oczywiście ułożenie relacji z Moskwą wymagałoby większego spokoju w naszym zaangażowaniu politycznym w byłych republikach sowieckich. Wydaje się to z pozoru przejściem na pozycje defensywne. Jednakże stwierdzić trzeba, że nasze dotychczasowe próby aktywności w tym obszarze kończyły się fiaskiem. Nasz udział w "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie realnie był wsparciem dla układu globalnego spod znaku George?a Sorosa. Rząd Juszczenki bardzo szybko "odwdzięczył się" Polakom, wprowadzając prawie równolegle z Rosją sankcje na polskie mięso. Na Ukrainie walczą o wpływy układ rosyjski (Janukowycz) z amerykańsko-liberalnym (a więc proniemieckim - Juszczenko).
Zatem nasze zaangażowanie po którejś ze stron nie przynosi nam żadnych większych korzyści. Tworzymy sobie zaś nowych wrogów. Na Białorusi polska walka z Łukaszenką powoduje obniżenie statusu mieszkających w tym kraju Polaków. Nasze wsparcie dla Estonii nie zaowocowało żadnym wsparciem tego kraju w naszej walce na szczycie berlińskim (eurokonstytucja). Zatem czas, przed którym stoimy jako państwo, musi być przeznaczony nie tyle na wielkie rozgrywki w środkowej Europie, co na wzmocnienie się od wewnątrz. Chodzi tutaj o kwestie gospodarcze, demograficzne, kulturowe i polityczne. Dopiero wtedy, gdy będziemy mieć siłę porównywalną do Niemiec, wówczas będziemy mogli realnie z Berlinem konkurować o wpływy w Europie Środkowej. Dając się wmanewrować w narastający konflikt z Rosją, tak naprawdę będziemy umacniać sojusz niemiecko-rosyjski ponad naszymi głowami. A to jest wizja najbardziej czarna z polskiego punktu widzenia.
Aby tę zaciskającą się pętlę przerwać, należy szukać ułożenia relacji z Moskwą, oczywiście na maksymalnie niezależnych warunkach. W tym również należy wykorzystać amerykańskie wsparcie sojusznicze (oczywiście - tu dopiero można sprawdzić, na ile możemy na Amerykę naprawdę liczyć). W zmaganiach na dwa fronty (na Wschodzie i Zachodzie) nie znajdziemy sojuszników ani w UE, ani w Ameryce. Z tej brutalnej prawdy musimy sobie w końcu zdać sprawę.
Sojusz z Niemcami nierealny
Jedyną poważną alternatywą dla powyższej wizji jest ścisły sojusz z Niemcami. Jednakże nie tyle ze względów historycznych (II wojna światowa), co ze względu na nasz fundamentalny z nimi spór o model Unii Europejskiej oraz o status naszych ziem zachodnich, sojusz taki wydaje się zdecydowanie pieśnią przyszłości.
Niemcy w swych planach co do Europy Środkowej nie mają dziś blokady w postaci Francji. Paryż bowiem od dłuższego czasu bardzo ściśle współpracuje z Berlinem w budowie nowego ładu europejskiego. Przypomnę tylko, że nie jest to ład chrześcijański, lecz lewicowo-liberalny, i nie jest to model Europy ojczyzn, lecz model superpaństwa europejskiego zdominowanego przez największe podmioty (Niemcy i Francję).
Mieczysław Ryba
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment